Wszystko zaczyna się tutaj
Zawsze byłam typowym "mieszczuchem", niewyobrażajacym sobie mieszkania bez sąsida za ścianą. Urodziłam się w betonie i tak było dobrze. Do czasu... Mieszkaliśmy wygodnie, w dużym mieszkaniu w centrum miasta. Mieszkanie samo w sobie było przytulne i dobrze się tam czuliśmy, jednak okolica... coraz bardziej dawała nam się we znaki. Co z tego, że wszędzie mieliśmy blisko: do przedszkola, do sklepu, jak i tak jeździliśmy autem bo fajniejsze przedszkole na drugim końcu miasta, bo babcia blisko przedszkola, bo zakupy ciężkie i autem łatwiej. Okolica sprawiła, że nawet gdy chcieliśmy wyjść na spacer to też musieliśmy najpierw 10 minut jechać autem do parku. Brakowało nam przestrzeni pośród kamienic, czystego powietrza bo ludzie, nie wiem czy z biedy, braku wyobraźni czy po prostu z przyzwyczjenia, palili w piecach czym popadlo. Wyjście z bloku wiązało się z napaścią miłośników napojów wyskokowych "Kierowniczko daj 2 zl".
Mój mąż zawsze ciagnął za miasto, na wieś, z dala od miejskiego życia. Chciał mieć psa a w naszej okolicy nie bylo gdzie z nim wyjść. Zaczęliśmy wspólnie marzyć o własnym domu w spokojnej okolicy. Sprzedaliśmy mieszkanie i kupiliśmy działkę. Na początku nie byłam przekonana do tego pomysłu bo znaleziona przez nas działka oddalona jest od miasta 10 km a od mojej pracy 23km. Po przeanalizowaniu wszystkich plusów dodatnich i ujemnych zdecydowałam się. Jak na razie nie żaluje. Miejsce jest urokliwe, spokojne i bez gęstego zaludnienia.
Załatwilismy jak na razie papierologie i czekamy na pozwolenie na budowe (już miesiac). W międzyczasie zorganizowaliśmy ekipę do wykonania stanu surowego otwartego. Prace planują rozpocząć sierpień/wrzesień. Dogadujemy kwestie ogrodzenia i prac ziemnych. Mam nadzieję, że pozwolenie przyjdzie lada dzień.
Tak na marginesie to pierwszy "budynek" na działce już mamy - ten jeden z ważniejszych ;)